Stało się.. jestem po debiucie w HYROX PRO! Zapraszam do przeczytania mojej relacji (i przemyśleń) z zawodów Hyrox w Kolonii. 

Warto podejmować wyzwania – a jedyne czego możemy żałować to rzeczy, których nie zrobiliśmy. Tak było z moją decyzją odnośnie startu w Hyrox PRO w Kolonii. Planowałem start w kategorii OPEN, ale… nie było już miejsc. Zostały tylko miejsca w PRO. I tak oto zadebiutowałem w PRO.

Moja przygoda z Hyroxem rozpoczęła się w listopadzie 2023 roku w Barcelonie. Wystartowałem wtedy w kategorii OPEN, a swój debiut opisałem w artykule pt. Mój pierwszy Hyrox! Jak wyglądają zawody? Wrażenia i relacja z Barcelony. Z tamtego startu wyciągnąłem sporo wniosków i przyszedł dzień w którym postanowiłem spróbować jeszcze raz. Padło na Hyrox w Kolonii w weekend 13-14 kwietnia br. Miał być ponownie OPEN, a wyszedł debiut w kategorii PRO. Kategorii, gdzie dźwiga się sporo większe ciężary.

Fot. Hyrox Barcelona (archiwum prywatne autora)

DZIEŃ STARTU

Dzień startu w zawodach zawsze jest szczególny. Zwłaszcza, jeśli ten start to debiut. Nie masz pojęcia jak zareaguje organizm. Miałem w głowie plan na ten start, ale i świadomość, że wiele rzeczy może mnie zaskoczyć. Planowałem przede wszystkim spokojniejszy start niż w Barcelonie, tak żeby w pełni kontrolować tętno. Sprint na pierwszym kilometrze to nie jest dobry pomysł. Zdałem sobie też sprawę, że ćwiczenia takie jak ROW czy SkiErg robione na maksymalnej intensywności, tak naprawdę nie robią przewagi na zawodach. Dlatego początek miał być mocny, ale bez przesady. Docisnąć zamierzałem dopiero w drugiej połowie rywalizacji.

ROZGRZEWKA

Mam taką zasadę, że na rozgrzewce chcę zawsze zrobić każde z ćwiczeń, które mnie czeka na zawodach. Robię je na niskiej intensywności. Zaliczyłem też 500 m na bieżni Air Runner. W Kolonii pierwszy raz był wprowadzony nowy sprzęt – firmy CENTR, więc rozgrzewka miała podwójną wartość. Można było się z nim zapoznać. Mnie ten sprzęt przypadł do gustu. Np. sanki mają zupełnie inne uchwyty, które są bardziej “poręczne”. Kettle z kolei mają inny kształt i nie obijają się podczas biegu o uda. Oczywiście kolosalnych zmian nie ma – ale te drobne moim zdaniem należy zapisać na plus.

STARTUJEMY!

Trzeba przyznać, że strefa startowa w Hyrox to coś pięknego. Motywacyjne filmiki, wielki zegar odliczający czas robią atmosferę. 3, 2, 1.. go! Trzymam zakładane tempo – około 5:20. Udało się nie podpalić i zrobić to z głową. Do przebiegnięcia w pierwszym rzucie mamy 2,6 okrążenia. Hala podczas biegu robi wrażenie – jest naprawdę dużo ludzi. Staram się jednak myśleć tylko o pierwszym zadaniu czyli..

SKIERG (1000 M)

Po doświadczeniach z Barcelony wiem, że to nie tutaj powinienem szukać przewag. Jestem wysokim facetem, ale to co realnie mogłem uciąć, robiąc to ćwiczenie przy maksymalnej intensywności, to zaledwie 20-30 sekund. Wybieram więc wariant: mocno, ale do zrobienia. Dla mnie to oznacza czas 1:58-2:00 na 500 m. Czuję, że mam moc. I o to chodziło, metry bardzo szybko płyną i mogę wychodzić na bieg przed najważniejszym wyzwaniem – sanki w wersji pro.

DRUGI KILOMETR BIEGU (2 z 8 KM)

Poczułem moc, więc stwierdziłem, że mogę spróbować lekko podkręcić tempo. Finalnie drugi kilometr zrobiłem w 5 min. i 4 sek.

SLED PUSH (50 m, 202 kg)

Dobiegam do stacji, która przez większość jest uznawana za nieoficjalne rozpoczęcie zawodów. Przepychanie sanek 50 metrów. Teoretycznie nie jest to jakaś wielka odległość. Po Barcelonie wiedziałem jednak, że sama wykładzina ma spore znaczenie w czuciu tego ciężaru. W klubie udawało mi się walczyć nawet z 300 kg na sankach, ale we wspomnianej Barcelonie miałem problem z przepchnięciem 152 kg. A tu trzeba było się zmierzyć przecież z ciężarem 202 kg. Była to więc dla mnie duża niewiadoma. Plan był taki, że jeśli poczuję że jest ciężko – podzielę każdą długość na 2, łapiąc po drodze parę oddechów. Ku mojemu zdziwieniu całość poszła naprawdę dobrze. Nie było potrzeby robienia przystanków. Przy końcu poczułem wręcz, że mogę z nimi biec. Byłem zbudowany.

Fot. Hyrox Kolonia (archiwum prywatne autora)

TRZECI KILOMETR BIEGU (3 z 8 km)

Zanim wybiegłem ze strefy sanek przypomniało mi się, że samo przepchnięcie sanek to przecież jeszcze nie koniec. Trzeba szybko wrócić do możliwości biegu. Serce bije dużo mocniej, ale po chwili truchtu w ROXZONE podbiegam do wielkiego napisu OUT i wiem, że trzeba dalej robić swoje. Organizm dosyć szybko wraca do normy i utrzymuję zakładane 5:25.

SLED PULL (50 m, 152 kg)

Kolejna konkurencja to przeciąganie sanek. Tu mieliśmy pewne rachunki do wyrównania. Zawody w Barcelonie to całkowite nie zrozumienie tematu, jak sobie z ciągnięciem sanek radzić. Mając już tę wiedzę postanowiłem, że spróbuję zastosować się do zaleceń i zrobić to ja należy. Nie bokiem, nie rękami – a siadając nisko na nogach i przeciągając linę wstając. Szło to całkiem nieźle, czasem udało się nawet coś dociągnąć rękami. Myślę że dalej mam tu sporo do poprawy, ale wrażenie i wynik już znacznie lepszy. Po 4 długościach mogę biec dalej. Ręce i barki – fakt, czuję dosyć mocno, ale wiem, że jak w ćwiczeniu wyżej to tylko chwila i będę wracał do dalszego konsekwentnego realizowania planu.

CZWARTY KILOMETR BIEGU (4 z 8 km)

Pierwsze kółko gdy czuję, że lekko zwolniłem. No cóż, za mną 2 ciężkie siłowe ćwiczenia. Jeśli jednak czas ma być przyzwoity, trzeba zacząć wyrównywać tempo. Udaje się utrzymać 5:19. Nawet lepiej niż myślałem.

BURPEE BROAD JUMPS (50 m)

To ćwiczenie faktycznie też mocno zapadło mi w pamięć. W Barcelonie nie miałem już totalnie sił. W tym wypadku wprowadziłem dosyć znaczącą zmianę. Zamiast skakać po burpee na dwie nogi – zacząłem dostawiać jedną z nóg do dłoni. Przy moim wzroście (190 cm) i wadze (97 kg) nie jest to moja ulubiona konkurencja, ale sprawnie robię całą długość w 5:54. Jestem pewny, że przy odpowiednim treningu, mogę na kolejnych zawodach sporo tu uciąć.

PIĄTY KILOMETR BIEGU (5 z 8 km)

W głowie mam, że tak naprawdę to czego najbardziej się obawiałem mam już za sobą. Najważniejsze jest dla mnie teraz utrzymanie zakładanego tempa. Nie wolniej, nie szybciej. Czuję już w nogach trudy biegu, ale załączam tryb “focus” i biegnę swoje. 5:28 to solidny czas.

ROWING (1000 m)

To konkurencja którą wspominam najlepiej. To ciekawe, bo na zdjęciach nie widzę tej ulgi. Wiosłuję utrzymując czas 1:59-2:03 na 500 m i czuję, że odzyskuję dodatkowe siły. Nie robię tego jakoś super lekko – ale czuję, że mógłbym tak płynąć nawet kilka kilometrów. Czuje coraz większy optymizm, 300, 200, 100.. biegnij Bartek dalej!

Fot. Hyrox Kolonia (archiwum prywatne autora)

SZÓSTY KILOMETR BIEGU (6 z 8 km)

Szczerze to tutaj nie wydarzyło się nic szczególnego – równe tempo 5:25 mówi samo za siebie.

FARMERS CARRY (200 m, 2x 32 kg)

To moja najmocniejsza konkurencja. Jeżeli dotarłeś aż do tego miejsca w artykule to pewnie już wiesz, że różnica między kategorią OPEN a PRO jest spora. W tej pierwszej spaceruje się dźwigając 2 kettlebells po 24 kg każdy, a w PRO są to kettle po 32 kg. Przy moich gabarytach nie czuję większej różnicy. Myślę – biec nie ma sensu, ale nie odłożę ich nawet na chwilę. Sztuczka się udaje i dynamicznym krokiem przechodzę całą trasę.

SIÓDMY KILOMETR BIEGU (7 z 8 km)

W nogach już czuć pierwsze oznaki zmęczenia, ale klasycznie, jak to podczas tych zawodów bywa, najważniejsze jest przetrwać pierwsze okrążenie. To czas w którym praca serca wraca do normy i można wrócić do swoich planów. Lekko spada mi tempo i to okrążenie finalnie wychodzi mi 5:36.

SANDBAG LOUNGES (100 m, 30 kg)

Dobiegam do bramki z dużą siódemką, oznaczającą strefę w którym robimy wykroki z workiem i szukam worka z napisem 30 kg. Zarzucam go na barki i robię swoje. Jestem zadowolony z tej konkurencji. Nie udało mi się co prawda utrzymać równego tempa i czasem dostawiałem nogę do nogi, ale i tak udało mi się wyprzedzić kilka osób. Narasta też we mnie poczucie, że to już 7 konkurencja i za chwilę ostatni odcinek biegowy. To ćwiczenie kończę więc z czasem 5:18.

ÓSMY KILOMETR BIEGU (8 z 8 km)

Nie odkryję Ameryki kiedy powiem, że po takich wykrokach, bieg nie jest już taką przyjemnością i ciężko to nazwać płynnym krokiem. Wiem jednak, że tak naprawdę biegnę na metę. Czas jest jaki jest. Ostatni kilometr przebiegam w 6 min. i 34 sek.

WALLBALLS (100, piłka 9 kg)

Strefa wallballs to fantastycznie przygotowane zakończenie eventu. Z dwóch stron metalowa klatka z parterem i “pierwszym piętrem”. Kibice po same brzegi dopingują swoich zawodników. Wiedziałem, że ten element też mocno trenowałem, ale nie do końca udało się to co zakładałem. 100 wallballs podzieliłem więc następująco: 20-10-10-10-10-10-10-16-4 a całość zajmuje mi 7:26. Tu jest przestrzeń do walki!

META!

Jak to powiedział speaker – here comes the big man. Wbiegam na metę i patrzę na czas: 1:29:16. Nawet nie zastanawiałem się przez chwilę jaki sumarycznie czas mogę zrobić. Czy jest to wynik wybitny? Jasne, że nie. Nawet jeżeli wziąć poprawkę na to, że był to mój drugi Hyrox w życiu. Dla mnie jednak ten czas to dowód, że wyciągnąłem wnioski z pierwszego startu i idąc zgodnie z powiedzenie “bądź lepszy każdego dnia” czuję dumę!

Fot. Hyrox Kolonia (archiwum prywatne autora)

CO DALEJ?

Myślę, że moja przygoda się z Hyroxem się nie kończy. Będę chciał poprawić czas w Open, a później wrócić do PRO silniejszy. Może w tym roku Madryt lub Gdańsk? Zobaczmy!

Zapraszam też na moje media społecznościowe: @bartoszfit 

Przeczytaj także: