Finał 2. sezonu Ninja Warrior Polska dostarczył widzom ogromnych emocji. Ukończenie wszystkich finałowych etapów ponownie okazało się arcytrudnym zadaniem. Najdalej zaszedł Robert Bandosz i to on zdobył tytuł Last Man Standing 2020.

Z Robertem Bandoszem rozmawiamy o Ninja Warrior, jego wyboistej drodze do programu, stresie, treningach, i o tym czy zobaczymy go 3. sezonie Ninja Warrior Polska.

 

eXtremalny.PL: Cześć Robert. Przede wszystkim gratulacje za zdobycie tytułu “Last Man Standing” w 2. sezonie Ninja Warrior Polska. Jakie to uczucie?

Robert Bandosz: Dzięki serdeczne! Przyznam szczerze, że po nagraniach w lipcu, już zdążyłem zapomnieć jak wspaniałe to było uczucie i jakie emocje temu towarzyszyły. Jednak w trakcie emisji finału na antenie Polsatu – wszystko powróciło na nowo. I stres był teraz chyba jeszcze większy niż w trakcie nagrań (śmiech). To było coś niesamowitego. Ta radość i łzy szczęścia. Gdy sobie o tym teraz przypominam, to przechodzą mnie ciarki. Pamiętam i nie wstydzę się tego, jak tuż po ceremonii wręczenia tytułu “Last Man Standing” poszedłem do szatni, usiadłem sam w ciszy i zacząłem sobie wspominać moją całą życiową drogę. Drogę, która doprowadziła mnie go tego miejsca. I wtedy po moich polikach popłynęły łzy spełnienia i satysfakcji. To jest nie do opisania.

To Twój drugi start w Ninja Warrior Polska. Jak przygotowywałeś się do programu?

Od pierwszej edycji Ninja Warrior Polska aż do marca tego roku praktycznie nie trenowałem. Dużo się działo w moim życiu. Wpierw, na chwilę przed Mistrzostwami Europy OCR 2019 w Gdyni, dowiedziałem się, że mam niedomykalność zastawki serca. Potem miałem trochę problemów w firmie, którą prowadzę, a następnie czekała mnie zmiana lokalizacji mojego klubu. Wówczas zdążyłem pogodzić się z tym, że sport już nigdy nie będzie odgrywał w moim życiu takiej samej roli jak wcześniej. No i wtedy nadszedł czas pandemii, a wraz z nim zamknięto mi biznes i nie pozostało mi nic innego jak zamknąć się na kilkanaście tygodni w klubie i codziennie trenować.

Faktycznie nieciekawa sytuacja…

Na początku nie stawiałem sobie żadnych celów – chciałem po prostu wrócić do sportu i się bawić. Zacząłem uczyć się salt i innych rzeczy, których nigdy nie robiłem. Kwarantanna trwała nadal, a ja dzięki temu miałem możliwość trenowania jak zawodowy sportowiec – trening, posiłek, sen – i tak codziennie. Najlepsze jest to, że pierwszy raz w życiu nie miałem “spiny”, aby zrobić formę – po prostu bawiłem się. Tygodnie mijały, a ja coraz bardziej zacząłem sobie zdawać sprawę z tego, że chyba “wróciłem do gry”. I to w tak dobrej formie, jak nigdy wcześniej. Jako, że w tym sezonie całkowicie poświęciłem się biegom ninja, uznałem że zaufam swojej wiedzy i pierwszy raz w karierze rozpocznę przygotowania bez trenera.

To jak wyglądał Twój trening?

Początkowo mój plan treningowy opierał się głównie na gimnastyce z elementami akrobatyki. Do tego dokładałem ciężkie jednostki treningu siłowego i delikatne, ale częste cardio. Następnie mój trening był nastawiony na wzmacnianie wytrzymałości siłowej ramion i zdolności do pokonywania wysiłków trwających poniżej 2 minut – coś a la bieg na 800 m – najgorszy rodzaj wysiłku. Ale co najlepsze, wcale dużo nie biegałem – max 15 km w tygodniu. Najcięższe treningi wykonywałem na Airbike w połączeniu z ćwiczeniami sprawnościowymi rodem z torów ninja. W tym okresie pobiłem swój rekord w ilości podciągnięć na drążku – 34.

Po zniesieniu lockdownu wdrożyłem w swój plan treningowy ściankę wspinaczkową i krótkie przyśpieszenia rodem z lekkoatletyki. Starałem się, aby mój trening był jak najbardziej wszechstronny – było miejsce na kalistenikę, parkour… no i oddałem chyba 10000 bezbłędnych skoków z trampoliny! (śmiech) Nie nudziłem się.

Czy zgłaszając się do drugiej edycji Ninja Warrior Polska, po tej dość głupiej wpadce z trampoliną w 2019 roku, czułeś, że to będzie Twoja edycja? Czułeś, że dobrze przepracowałeś ten okres i finał jest w Twoim zasięgu?

Zacznijmy od tego, że o castingu do drugiej edycji dowiedziałem się… dzień przed castingiem. Zostałem tak mocno zaskoczony, że nawet nie miałem czasu się stresować. Pomimo totalnego braku przygotowań stricte pod ten specyficzny test sprawnościowy, poszedł mi on nawet lepiej niż w zeszłym roku. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że wraz z innymi dwoma uczestnikami, wypadliśmy najlepiej ze wszystkich. Mimo, że to tylko zwykły test, to gdzieś zapaliła się w głowie lampka, żeby się odegrać za zeszły rok. Jednak nie wiedziałem, czy ze względu na wpadkę z trampoliną w pierwszej edycji, producenci znów mnie będą chcieli. Po kilkunastu dniach otrzymałem informację, że dostałem się do programu – radość była ogromna i byłem zdeterminowany do działania.

No i się odegrałeś na trampolinie…

Tak, ale po drodze pojawiły się całkiem duże kłody. Niestety jakoś pod koniec czerwca miałem remisję moich zaburzeń psychosomatycznych, które tak naprawdę przyszły znikąd (a może podświadomy stres przed możliwością kolejnej porażki) i objawy w postaci spastyczności mięśni jak i problemów żołądkowych – po kilkunastu dniach spowodowały całkowity spadek mojej formy…tak więc na 3 tygodnie przed nagraniami do Ninja Warrior nie było ciekawie. Podjąłem pracę z psychologiem sportu i to co zrobił ten facet w tak krótkim okresie czasu z moją głową, to jest coś niewyobrażalnego. Efekt tak krótkiej współpracy przeszedł nasze wspólne oczekiwania. Totalnie wyzbyłem się presji wyniku i pierwszy raz w życiu nie miałem żadnych oczekiwań co do samego siebie. A gdy nadchodził stres, to wiedziałem co robić i jak sobie z nim radzić. Wspaniałe uczucie wychodzić na tor z poczuciem tego, że wszystko może się zdarzyć i że ziemia się nie zawali, jeżeli np. znów wpadnę do wody po wyskoku z trampoliony. A pomyśleć, że jeszcze na tydzień przed nagraniami zrezygnowałem z udziału w programie i tylko dzięki moim przyjaciołom z OSPRO TEAM zostałem namówiony do tego, aby jednak nie rezygnować z występu w drugiej edycji.

Która przeszkoda, oczywiście poza tą finałową, która Cię zatrzymała, sprawiła Ci najwięcej problemów? Lub przynajmniej sprawiła, że na moment mocniej zabiło serce?

Najbardziej stresującym dla mnie momentem był “spacer po “Płycie głównej”. I nie dlatego, że sprawił mi on najwięcej problemów, tylko dlatego, że odpadło na nim najwięcej uczestników. W tym faworyci. Byłem w ostatnim szóstym odcinku, więc naoglądałem się trochę tych kąpieli moich kumpli z OCR-u. Będąc już na samej płycie moje skupienie osiągnęło zenitu, więc każdy ruch musiałem przemyśleć kilka razy. Wisiałem bardzo długo, ale kończąc naprawdę miałem jeszcze ogromny zapas siły ramion i chwytu (warto dodać, że w pierwotnej wersji przed przejściem testerów, wisiały dwie takie płyty!) co chyba było widać w kominie (śmiech).

“Płyta główna” była najbardziej stresująca, a pod względem fizycznym, która przeszkoda była największym wyzwaniem?

Tą najcięższą bez wątpienia były wiszące półki (przeszkoda z drugiego toru finałowego – redakcja). Pierwsza była oddalona od drugiej o 2,5 m i wisiała na tej samej wysokości. Druga od trzeciej była natomiast oddalona od siebie o 3 m i to na dodatek z 30 CENTYMETROWYM przewyższeniem! Znam dobrze swoje możliwości (mój rekord w przeskoku z drążka  na drążek to 3,3 m), dlatego gdy zobaczyłem tę odległość to w głowie miałem tylko jeden plan – jeżeli tam dojdę, to aby tylko doskoczyć do ostatniej półki i jej dotknąć. Nawet w sferze moich marzeń nie spodziewałem się, że tam doskoczę i się utrzymam…a co dopiero uczynić to na totalnie zmęczonym chwycie. To, że tego dokonałem, to tylko i wyłącznie zasługa adrenaliny. Może głowy – nie wiem. Do teraz nie wiem jak to zrobiłem.

O czym myślałeś wychodząc z basenu w finale? Czy w głowie kołatała się myśl, że ta przeszkoda, ta ściana wspinaczkowa z której odpadłeś, była w Twoim zasięgu? Czy jednak, że dałeś z siebie wszystko i pozostałym zawodnikom ciężko będzie przebić Twój wynik?

Wychodząc z basenu czułem ogromne spełnienie. Jeszcze tydzień przed nagraniami miałem w ogóle nie brać w nich udziału, a jednak okazało się, że wygrałem walkę ze swoimi wszystkimi demonami i słabościami. Doszedłem dalej niż sobie to wyobrażałem. Wiedziałem że dałem z siebie absolutnie wszystko i wpadłem do wody nie dlatego, bo popełniłem jakiś błąd – po prostu już puścił mi chwyt, mimo że w normalnych warunkach ścianka wspinaczkowa nie byłaby dla mnie ciężką przeszkodą. To tutaj po prostu, gdy zeszła adrenalina po tym zabójczym skoku, od razu wyłączyło mi przedramię i dłonie same się otworzyły.

A jakie jest teraz Twoje spojrzenie na finał? Z perspektywy tych kilku tygodni, jakie minęły od nagrania programu do emisji finałowego odcinka Ninja Warrior Polska? Czy można było jakoś lepiej przepracować okres przygotowawczy, żeby jednak dokończyć drugi tor finałowy i zmierzyć się z Górą Midoriyama?

Zawsze można było zrobić coś lepiej. Tylko kto wiedział jakie będą przeszkody i w jaki sposób się przygotować? Trenowałem w klubowym zaciszu raz na jakiś czas wybierając się na tor Ninja Games w Radotkach, na OSPRO w Warszawie, czy też na ściankę wspinaczkową w Płocku. Tak więc przygotowany byłem świetnie i niewiele więcej mógłbym zrobić. Jednak po chłodnej analizie moich występów doszedłem do wniosku, że ukończenie całego toru byłoby możliwe. W zeszłym roku odpadłem w eliminacjach, więc nawet nie miałem styczności z przeszkodami z dalszych etapów i przez to większość przeszkód pokonywałem bardzo asekuracyjnie tracąc przy tym dużo sił i energii. Teraz już wiem, że chcąc ukończyć cały tor trzeba wszystko robić sprawnie. Wykonywać minimum ruchów i wszędzie starać się wisieć jak najkrócej, a do tego jak najmniej uginać ramiona. Jeżeli myśli się o ukończeniu wszystkich przeszkód finałowych, to już od eliminacji, toru nie można pokonywać ani zbyt szybko, ani zbyt asekuracyjnie – trzeba znaleźć kompromis pomiędzy tym, aby się zbytnio nie zakwasić i ani zbytnio nie spompować. Z tej edycji wyniosłem już cenne doświadczenie. A wiedząc, że w warunkach treningowych byłem w stanie na zmęczeniu wdrapać się na 28 metrową linę poniżej 45 sekund (góra Midoriyama ma 23 metry), jestem zmotywowany to do tego, aby trenować jeszcze ciężej, by wreszcie którejś z kolejnych edycji przejść cały tor.

Ninja Warrior to walka z torem przeszkód, ale też z rywalami m.in. o lepsze czasy przejścia. Czy fakt, że wielu z tych ludzi znałeś wcześniej pomagał, przeszkadzał, czy jednak nie miał wpływu na rywalizację?

W Ninja Warrior nikogo nie traktowałem jak rywala. To ja chciałem rozprawić się z moimi słabościami. Pamiętam nawet, że tuż po moim finałowym przejściu startował Bolek Sobierajski i szczerze życzyłem mu, aby ukończył cały tor, bo ja już byłem totalnie spełniony w euforii. Bolkowi jednak otworzyły się dłonie wcześniej niż mi.

Jakie plany sportowe ma teraz Robert Bandosz?

Nie myślę jeszcze o tym. Po tym naprawdę intensywnym sezonie pełnym skrajnych emocji, czuję że mam jeszcze niechęć do przeszkód i nie jestem gotów do podejmowania takich decyzji – to w moim przypadku normalne i po kilku tygodniach odpoczynku zawsze mi mija (śmiech). Póki co chcę spędzić trochę czasu z rodziną, która cały czas mnie mocno wspiera i razem wszyscy musimy odpocząć od tego, bo sam wiem jak mocno oni to ze mną przeżywają, jeżdżąc ze mną na zawody.

To na koniec zdradź naszym Czytelnikom, czy pojawisz się w 3. sezonie Ninja Warrior Polska?

Miałem chwilę zawahania. Nie każdy jednak wie, że pomiędzy finałem 2. edycji, a moim startem w eliminacjach do 3. edycji minęło zaledwie KILKA DNI! Nikt nie był w stanie wystarczająco wypocząć, ani się zregenerować, dlatego wielu zawodników z 2. edycji postanowiło, że nie weźmie w niej udziału. Finalnie uznałem, że zrobiłbym duży błąd, gdybym nie wystartował. Chociażby w celu łapania doświadczenia bez narzucania sobie presji z powodu tytułu “Last Man Standing”.

W takim razie czekamy na trzecią odsłonę Ninja Warrior Polska, trzymając kciuki za wszystkich uczestników, a Tobie dodatkowo życzę kilku tygodni relaksu. Dziękuję za rozmowę.

Fot. Polsat / Krystian Szczęsny

Czytaj także:

Więcej o programie Ninja Warrior Polska, a także więcej ciekawostek ze świata Ninja Warrior, znajdziesz w dziale NINJA WARRIOR na eXtremalny.PL.