Deszczowa pogoda przez okrągły rok na Wyspach to fakt, a o powstałym tam błocie podczas Mistrzostw Świata OCR 2019 krążą już legendy. Poniżej krótka bajka o tym, jak błoto pożarło bezbronnych OCRowców i jak deszcz spłukał z nich nadzieję na ukończenie biegu z opaską. Może to brzmieć strasznie, ale w każdej bajce jest też happy end.

Dyscyplina na każdą pogodę

Londyn w październiku – chyba nikt nie spodziewał się, że pod kątem pogody to może się udać. Niemniej prawem naszej wciąż młodej dyscypliny jest organizacja Mistrzostw Świata z końcem sezonu, a z tym nieodłącznie wiążą się gorsze warunki pogodowe. Dla porównania – w miejscu, w którym za rok mają odbyć się mistrzostwa, już pada śnieg.

Czyste niebo widzieliśmy w zasadzie tylko w czwartek, przy odbiorze pakietów. Każdy kolejny dzień obfitował w deszcze, które raz padały mocno, raz słabo, a raz prawie wcale. Tak czy siak, sumarycznie sporo namieszały na trasie.

Od uczestników ubiegłorocznej edycji Mistrzostw Świata w Londynie można było usłyszeć, czego się spodziewać: bardzo dobre proporcje biegania, błota i przeszkód. W tamtym roku mogli się jednak cieszyć nienaturalnie wysokimi temperaturami i przeszkodami nieutrudnionymi ociekającymi strugami wody. I chociaż w tym roku deszczu wszyscy się spodziewali, to jednak nie takiego.

Na kilka dni przed imprezą organizatorzy alarmowali w mediach społecznościowych: przez Londyn i okolice przeszła fala ulewnych deszczy, które spowodowały, że grunt nasiąknął znacznie bardziej, niż byśmy sobie tego życzyli.

Sami sobie zgotowaliśmy to błoto

Nieobecni (lub nieuważnie obserwujący) mogliby mówić, że “takie rzeczy da się przewidzieć” albo co gorsza, że organizator zafundował uczestnikom to błoto z rozmysłem. Nie do końca. Porównując zdjęcia z okolic startu z piątku i soboty widać wyraźną różnicę podłoża. Tam, gdzie w piątek zieleniła się trawa, tam w sobotę było już błoto. Rozgrzewka w piątek odbyła się bez problemu. W niedzielę samą rozgrzewką było szukanie miejsca, gdzie można zrobić przebieżki bez obawy o grzęźnięcie. Podobną prawidłowość widać zresztą po zdjęciach zawodników na trasie 15 km – tam, gdzie fotograf uchwycił prowadzącego Jona Albona, tam jeszcze jest trawa. Trudno jednak wymagać, żeby tam pozostała, zadeptana przez setki nóg.

Akcja-reakcja

Organizator nie pozostał bierny. Widząc, które przeszkody sprawiają najwięcej problemów, po prostu je skrócił bądź wyłączył z trasy. Nie bez powodu – nawet Rebecca Hammond, multimedalistka imprez rangi mistrzowskiej, bardzo długo walczyła na mokrej przeszkodzie o nazwie Sabretooth, która była niczym innym jak idącym do góry i w dół monkey barem.

Subtelna różnica

Jakkolwiek upodlające nie okazało się brodzenie w błocie, zanurzanie w wodzie i ciągnięcie przez to bagno nasiąkniętego nim worka z piaskiem, nie można londyńskiej imprezie odmówić jednego: sprawiedliwej rywalizacji na przeszkodach. Te z nich, które wymagały techniki i żelaznego chwytu, były położone na tyle daleko od błota, że zanim się do nich dotarło, można było już liczyć na ich sprawne pokonanie. Ostatecznie nie wszystkim się to jednak udało – nie była to jednak wina błota samego w sobie, a kombinacji mokrych ubrań, niskiej temperatury i wiatru, które potrafią odebrać siłę chwytu nawet najbardziej doświadczonym zawodnikom. Nie udało się im jednak odebrać atmosfery całej imprezy, która dzięki uśmiechniętym wolontariuszom i sędziom, niezwykle sympatycznym ludziom i wybitnemu poziomowi sportowemu, była po prostu nie do podrobienia.

Fot. Ula Zywer

———

Urszula Zywer – aspirująca zawodniczka elity, która po 14 latach jazdy konnej zamieniła swoją pasję na jej całkowite przeciwieństwo. Autorka bloga Między przeszkodami. Zapaleniec na punkcie biegania i pisania.